czwartek, 3 listopada 2016

Oneshot: Predyspozycje do zostania mamą (SasuNaru)

Napisałam kiedyś ten krótki tekst i całkiem wyleciało mi z głowy, żeby to tutaj umieścić. A więc łapcie. :) 


Zajrzał ukradkiem do pomieszczenia, nie bardzo wiedząc jak zareagować, kiedy co chwilę słyszał jęki ni to rozpaczy, ni zażenowania. Do czego miał to niby zaliczyć? Jeden z wielu, naprawdę dziwnych odpałów Naruto, czy może właśnie działo się coś, co wymagałoby jego interwencji?
– Jezu! – Głowa Uzumakiego opadła na blat biurka, na którym znajdowały się jakieś książki. Sasuke aż pchnął drzwi z nadzieją, że dzięki temu może uda mu się więcej zobaczyć. Niestety, Naruto siedział bokiem do niego, zakrywając ramieniem swoją lekturę.
Uczy się?, zapytał jakiś zdezorientowany głos w głowie Uchihy. Nie, niemożliwe, stwierdził zaraz i Sasuke postanowił się wycofać. Poszedł do kuchni, wstawił wodę na herbatę i oparł się o blat. Zadudnił w niego palcami, wpatrując się ze zmarszczonymi brwiami w ścianę.
A może tak właśnie wyglądały procesy myślowe Młotka? Naruto nie używał tej funkcji zbyt często, włączanie jej mogło być bardzo uciążliwe i głośne. Podobne do próby odpalenia starego, zakurzonego komputera. Najpierw coś kilka razy trzaśnie, później przez kilkanaście minut będzie próbować się załączyć, by następnie podjąć działanie z delikatnością i dyskrecją szturmującego czołgu.
Tak, zdecydowanie; mózg Uzumakiego i nieużywane komputery miały masę cech wspólnych.
– No nie! – W cichym mieszkaniu znów rozległo się kolejne jęknięcie. Sasuke aż podskoczył, bo zbiegło się ono z głośnym pstryknięciem czajnika elektrycznego, kiedy woda już się zagotowała. Ignorując swoją herbatę, znów podszedł cicho pod drzwi pokoju. Tak jak i wcześniej, tak i teraz kuknął do niego, nie wiedząc czy powinien Uzumakiemu przerywać w tej jego drodze krzyżowej ku myśleniu. Kiedy jednak głowa Naruto opadła na otwartą książkę, zupełnie jakby stracił całe swoje pokłady czakry przez ten ciężki proces załączania mózgu, Sasuke stwierdził, że koniecznie musi zobaczyć, nad czym jego kochanek tak sapał, zipał i stękał. Najciszej jak umiał, co zresztą wcale nie było niczym trudnym, no bo hej, Uchihowie mają te i inne skillsy, podszedł do odwróconego plecami Naruto. Wyciągnął szyję, zaglądając partnerowi przez ramię.
I zamarł.
– Serio? – zapytał, nie bardzo wiedząc czy ma się śmiać czy płakać. Naruto aż podskoczył na krześle, nie spodziewając się ataku od tyłu. Obejrzał się na Sasuke i szybko zakrył ciałem to, co właśnie czytał.
– Nie! – krzyknął pierwsze co mu przyszło do głowy. – Nie, nie, nie! Wcale tego nie czytam!
Brew Sasuke uniosła się, a jego ciemne oczy wyrażały tak ogromne pożałowanie, że Naruto aż miał ochotę rzucić tym, co czytał, w tę perfekcyjną, bladą twarz.
– Rany Boskie, Naruto, nie strasz, bo już myślałem, że właśnie odkrywasz swój mózg. I co najgorsze, że próbujesz go jakoś użyć.
– Oj, weź że się odwal, co? – warknął i zamknął komiks z hukiem, odkładając go na bok. Wzrok Sasuke padł na kolorową okładkę z ogromnym napisem „Boruto”. – Tak tylko czytałem, no – burknął, odwracając wzrok i czerwieniejąc się. Zabawne, jak Naruto szczerze wyrażał swoje emocje, pewnie nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Kiedy czuł się zawstydzony, po prostu się czerwienił, kiedy było mu źle, snuł się z kąta w kąt jak cień, kiedy chciał się przytulić, przytulał się, nie patrząc, że Sasuke nie miał na to ochoty. Może i z mózgiem faktycznie miał pewne problemy, ale nadrabiał swoją wylewnością. A to nawet rekompensowało straty, mimo że oczywiście Uchiha nigdy by tego nie powiedział na głos.
– Mhm, już to widzę – odpowiedział. – Mówiłem ci, żebyś się tego nie tykał. Po coś ten durny komiks siedział w kartonach, no nie?
– A czy coś się dzieje? Przeczytałem – przeżyłem, jest okej – burknął, wstając z fotela. – Idę się myć – rzucił obrażonym tonem, wymijając Sasuke, który odprowadził go do drzwi sceptycznym spojrzeniem.
Już wiedział jak to „przeczytałem – przeżyłem” będzie wyglądać w praktyce. Trochę już egzystował z Naruto u boku, by wiedzieć, czego można się spodziewać.

***

Przysunął się bliżej, odrzucając kołdrę na bok. Nic. Położył mu dłoń na pośladku. Nic. Wsunął ją pod materiał i wymacał ciepłą, lekko owłosioną, ale niesamowicie przyjemną w dotyku wypukłość. Nic. Młotek ani drgnął. Wsunął palce głębiej, dotykając delikatnej skóry...
– Sasuke! – Lepsza jakaś reakcja niż żadna, pocieszył się w myślach, wzdychając ciężko i cofając rękę.
– Co znowu? – sapnął.
– No nic. – Oczywiście, że nic, pomyślał Sasuke, krzywiąc się z irytacji. Noc w noc ten debil rzucał się na niego, jakby ktoś niezauważanie przemycał mu viagrę do jedzenia, a teraz „no nic”?
– Mówiłem, żebyś tego nie ruszał – prychnął, przewracając się na plecy i zatrzymując spojrzenie na ciemnym suficie ich sypialni.
– Ale ruszyłem – odpowiedział mu cały naburmuszony, jakby wszystko było winą Sasuke. Zapadła cisza i Uchiha właśnie już rozważał położenie się spać, bo nocne rozkminy Uzumakiego bywały zabójcze, a jeszcze gdy dotyczyły czegoś takiego... to mogłyby być dla niego prawdziwe tortury. Najlepszym rozwiązaniem jest więc sen, a doprowadzaniem Naruto do porządku zajmie się z samego rana.
Nim jednak udało mu się wcielić plan w życie, padło pierwsze pytanie. A Sasuke już wiedział, że to wcale nie ostatnie.
– Podoba ci się Sakura? – Prawie jęknął.
– Naruto...
– Podoba ci się Sakura? – nie odpuszczał. Sasuke były głupi, gdyby myślał, że Naruto odpuści.
– Nie. Nie podoba mi się – odpowiedział więc, siląc się na opanowanie i próbując odnaleźć zakorzenione głęboko w sobie, ogromne pokłady cierpliwości.
– Na pewno? Nie chcesz z nią dziecka? Takiej na przykład małej Sarady? – ciągnął. Sasuke nabrał ochoty, żeby zapaść się pod materac. A najlepiej to też pod podłogę i jeszcze kilka pięter w dół, aż wreszcie mógłby zakopać się w ziemi.
– A ty chciałbyś takiego małego Burito z Hinatą? – wycedził, przez zaciśnięte zęby.
– Boruto – poprawił go Naruto. – Zapytałem pierwszy – mruknął z wyrzutem, na co Sasuke westchnął ciężko i przetarł zmęczoną twarz dłonią. Wiedział, że musi zmienić taktykę, do Uzumakiego trzeba było umieć podejść, a on przez tyle lat zgłębił już tajemną wiedzę, jak powinien to robić. Przewrócił się na bok, spojrzał partnerowi w oczy i bez słowa pochylił się do niego. Musnął lekko miękkie usta kochanka, po czym się odezwał:
– Ja wiem, Naruto... – zaczął – że trudno ci uwierzyć, aby taki facet, uosobienie męskości, był gejem, ale naprawdę, nic prócz twojego tyłka mnie nie interesuje.
Uzumaki zmarszczył brwi. Komputer właśnie przyswajał zdobyte informacje.
– Na pewno? – zapytał jeszcze z powątpiewaniem. Sasuke przysunął się do niego bliżej, objął go w pasie i położył mu pieszczotliwie dłoń na pośladku.
– Na pewno – odpowiedział z niezachwianą pewnością.
– I nigdy nie podobała ci się Sakura?
– W życiu – prychnął, a przez jego twarz przebiegł mimowolny grymas niechęci, którego nawet nie kontrolował.
– I liczę się tylko ja?
– Oczywiście. – No, wreszcie sprawa zażegnana, pomyślał z zadowoleniem, trochę nawet zdziwiony, że tak szybko udało mu się pozbyć problemu.
– I nie chcesz żadnej Sarady?
– Absolutnie żadnej.
– I jesteś największym gejem w Konosze?
– Jestem największym ge... – Zmarszczył brwi. Coś nie grało. Szybko zrozumiał. – Ej! – Złośliwy, rechotliwy śmiech Naruto utwierdził go w przekonaniu, że to była pułapka. I że dał się w nią złapać.
Nim jednak zdążył zacząć być zły na Uzumakiego, ten przylgnął do jego boku, wtulając swoją twarz w zagłębienie jego szyi. Parszywy drań, wiedział co zrobić, żeby go ułaskawić.
– Żadnego Boruto i Sarady – wymamrotał cicho w jego skórę. Sasuke uśmiechnął się mimowolnie, obejmując kochanka i przyciskając go jeszcze bardziej do siebie.
– Ani żadnego innego bachora – dopowiedział. – No, chyba że odkryjesz nagle macicę. Wtedy możemy zrobić jakieś Burito.

– Wiesz, Sasuke... równie dobrze i ty możesz zostać mamą. – Śmiech Naruto stłumiła poduszka, która nagle wylądowała na jego twarzy. Uzumaki odrzucił ją na bok, jednak Sasuke nie miał zamiaru odpuszczać. Złapał go za nadgarstki, niemal wbijając je w materac. Przycisnął Naruto całym swoim ciałem i pocałował mocno, z zamiarem pokazania mu, kto tu miał lepsze predyspozycje do „zostania mamą”.

środa, 5 czerwca 2013

Oneshot: Zaraza (SasuNaru)

Nie planowałam pisania tego oneshotu. Zresztą, nie planowałam już nawet powrotu do Naruto i SasuNaru, więc wyszło dosyć niespodziewanie.
Tekst osadzony jest w uniwersum K111, które piszę z Koko. I powstał przez moją aktualną fazę na klimaty postapokaliptyczne :) Trochę śmiesznie wyszło, że akurat Sasuke i Naruto w to wcisnęłam, ale pomyślałam, że przecież hej! Nie natrafiłam jeszcze na żadne SasuNaru z zombiakami w tle! No i postanowiłam sama coś wyskrobać. 
***

Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie miał pojęcia, gdzie w tym wszystkim jest początek. Jeszcze dzisiaj rano całował go, zdzierał z niego ubrania, a później wziął na kuchennym blacie, tuż obok niebieskiego kubka w zielone żabki z parującą w środku kawą. Jeszcze dzisiaj przeklinał tego chłopaka za bałaganiarstwo, za co w odpowiedzi dostał tylko parodię słodkiego całusa i głośny, rechotliwy śmiech, gdy chłopak zamknął się w łazience i ani myślał o posprzątaniu salonu. Ich salonu.
A później rozdzielili się. Każdy w swoją stronę, w końcu obaj pracowali. Wyrabiał swój staż w laboratorium, by później lecieć szybko do pizzerii na zmywak, a Naruto do marketu na kasę. W końcu jakoś musieli opłacić to swoje dwupokojowe mieszkanko. Pech chciał, że obaj nie mieli szczęścia do dobrze płatnych prac.
Zignorowali wszystkie ostrzeżenia o nowym wirusie, który opanowywał Europę. Byli w Ameryce, dzielił ich ocean, powtarzał Sasuke panikującemu Naruto. Co tu, w małej mieścince w stanie Georgia może im się stać?
A media trąbiły. I było coraz głośniej, a mimo to, paradoksalnie, kazali zachować spokój i wracać do swoich normalnych obowiązków. No to Sasuke zachowywał ten spokój i nieźle mu to wychodziło, nie przejmował się wirusem K111, którego objawy wyglądały jak część słabego horroru o zombie.
Gdyby jednak wiedział, że nie powinni się rozdzielać, że nie powinien puszczać swojego ukochanego do pracy, wszystko miałoby się inaczej.
I przez swoją bezmyślność trzymał go w ramionach, z przerażeniem wpatrując się w wygryzioną ranę na jego ramieniu. Sasuke nie płakał. Taki już był z niego twardziel i w swoim mentalnym kodeksie wielkimi literami miał napisane, że Sasuke Uchiha nie płacze nigdy. Ale w tamtym momencie łamał swój święty przykaz, pochylając się nad drżącym i panikującym Naurto.
– O Boże – mamrotał chłopak, dotykając rany.
– Nie rób – odpowiedział słabo Sasuke, zabierając jego rękę. – Nie ruszaj – dodał cicho.
– O Boże – znów powtórzył, jakby w amoku. I nagle wyrwał się z jego objęć, chodząc nerwowo to w jedną to w drugą stronę. Od jednej ściany pomieszczenia, które jeszcze dzisiaj było magazynem sklepu, aż do drugiej. Przystanął nagle i zapadła cisza. Prawie. Słychać było jedynie rzężenie dochodzące zza drzwi, które Sasuke w ostatnich przebłyskach zdrowego rozsądku zabarykadował szafą.  – Zabij mnie – powiedział nagle chłopak. Sasuke nie odpowiedział. – Słyszysz?! Zabij mnie. Musisz mnie zabić. Teraz! – Podszedł do niego i padł na kolana, łapiąc za dłoń, w której mężczyzna trzymał pistolet. – Zrobisz to szybko. – Przystawił sobie lufę do skroni. – Nawet nie poczuję. Musisz mnie teraz zabić. Nie ma innego wyjścia… – mówił.
– Nie. – Mężczyzna z przerażeniem odsunął się do tyłu. – Jezu! – wrzasnął, a Naruto pierwszy raz widział go w takim stanie. Był przerażony. – Nie, nie, nie – powtarzał, a po policzkach spływały mu łzy.
– Sasuke, musisz… Za godzinę…
– Nie! – wydarł się. – Chodź – powiedział nagle z nową siłą. Wstał, łapiąc swojego kochanka za nadgarstek. – Chodź, wyjdziemy na zewnątrz. – Wskazał na dwuskrzydłowe drzwi, jakie znajdowały się za ich plecami. – Widziałem, że stał tam tir. Pojedziemy. Znajdziemy szpital. Będzie dobrze – mówił, zupełnie jakby chciał utwierdzić się w przekonaniu, że faktycznie Naruto nic nie będzie. Że to ugryzienie to nic wielkiego. Że dzisiaj rano wcale świat się nie skończył. Że ta zaraza, o której wczoraj mówili w wieczornych wiadomościach, to jakaś bajka, a jego najważniejsza osoba w życiu wcale nie została ugryziona i wcale za godzinę nie zmieni się w jednego z tych, którzy właśnie dobijali się do drzwi.
– Szpitale nie funkcjonują – powiedział Naruto, osuwając się na podłogę i obejmując krwawiące ramię. Spojrzał na nie, zauważając, że mięso dookoła zaczęło już gnić, zresztą tak samo jak i skóra. Zdążył już zauważyć, że wirus najpierw atakował ciało, dopiero później umysł. – Błagam, strzel mi już w łeb. Nie chcę na to patrzeć – oddychał ciężko. Czuł, że robi mu się coraz goręcej.
– Znajdziemy sposób, Naruto. Znajdziemy – powtarzał Sasuke, opadając tuż obok swojego kochanka. – Znajdziemy, obiecuję ci, słyszysz?
Naruto uśmiechnął się krzywo, zamykając oczy. Robiło mu się niedobrze. A więc to takie uczucie, gdy zarazisz się wirusem, pomyślał w ostatnich swoich podrygach czarnego humoru.
– Nie znajdziesz.

Sasuke przebudził się, gdy głośny, piszczący dźwięk wdarł się do jego świadomości. Momentalnie otworzył oczy, łapiąc za telefon i wyłączając budzik. Przeciągnął się i zauważył, że znowu zasnął na fotelu, a na dodatek rozlał kawę na papiery. Przeklął pod nosem, wycierając brązową plamę zwiniętą w kłębek koszulą, która wcześniej przewieszona była przez oparcie fotela.
Następnie przeniósł wzrok na żelazną klatkę zamontowaną w rogu pomieszczenia i na postać, która wyciągała podgniłe, zielone ręce w jego stronę. Uśmiechnął się pod nosem. Ile to już lat szuka lekarstwa na ten przeklęty wirus K111? Ale teraz czuł, że jest coraz bliżej odkrycia. Wierzył w to, w końcu odwrócił już proces na jednym z zarażonych. Tylko że ten, niestety, zmarł po godzinie.
– Już niedługo – powiedział, uśmiechając się do postaci w klatce i patrząc w jej zasnute mgłą, niebieskie oczy. Albo tak mu się wydawało, bo wprawdzie tęczówki nie miały już żadnego koloru, zlewały się z białkiem. – Już niedługo, Naruto. Obiecuję. 

Obserwatorzy