środa, 7 lipca 2010

12. Obsesja

Rozdział XII - Furia

***
Misję wykonaliśmy szybko i sprawnie, w szczególności, że prawdopodobieństwo niepowodzenia było strasznie nikłe. W końcu mieliśmy tylko sprawdzić, czy dany chłopak znajduje się w wiosce żelaza, nic skomplikowanego.
Co do rozmowy z Saiem, to ograniczaliśmy się tylko do naprawdę potrzebnych wymian zdań. Gdy on milczał, ja nie przerywałem błogiej ciszy. Chociaż czułem się trochę nieswojo w jego towarzystwie.
Po raz pierwszy tak się cieszyłem, widząc bramy Konohy Gakure. Gdy tylko przekroczyłem mury wioski, czułem się tak, jakby spadł mi wielki kamień z serca. Mogłem uciec od Saia...
- Naruto – zatrzymał mnie jego cichy i obojętny głos. Ciarki przeszły mi po plecach, ale były one zupełnie inne, niż te, które odczuwałem przy Sasuke. Odwróciłem się w jego stronę, a nawet znalazłem w sobie siłę, by spojrzeć mu w oczy. – Ja się nie poddam – powiedział, a mnie zatkało. Przez dłuższą chwilę analizowałem sobie jego słowa, tak, jakbym nie wiedział, co one oznaczają.
Spojrzałem na niego podejrzliwie. Chciałem zapytać, czemu tak nagle zaczął ten temat, ale on się odwrócił i już po chwili straciłem go z pola widzenia. Przygryzłem wargę, którą ostatnio uwielbiałem męczyć i zacząłem zastanawiać się, co w niego wstąpiło. Jak ten głupi wpatrywałem się w puste miejsce przede mną.

Wszedłem do mojej pustej kawalerki, która nie powinna się taka wydawać. Przecież specjalnie znosiłem tu wszystkie niepotrzebne rzeczy i robiłem bałagan, by było widać, że ktoś tu mieszka, że nie jest to tylko puste mieszkanie. Ale braku tej jednej, jedynej osoby nie zamaskujesz nawet największym bałaganem – zdążyłem się o tym przekonać.
Podszedłem do łóżka i wcześniej odgarniając rupiecie znajdujące się na nim – usiadłem. Zmęczony tak prostą misją, wbiłem wzrok w widok rozpościerający się tuż za oknem. Słońce chowało się już za nieboskłon, a ostatnie pomarańczowe promyki pokrywały głośnie miasto, w którym się urodziłem, w którym przyszło mi mieszkać.
Z mojego gardła wydobył się nieartykułowany dźwięk, który od biedy można zaliczyć do ciężkiego westchnienia. Gubiłem się w tym wszystkim. Wiedziałem, że wczorajsze słowa Saia, są samą prawdą, ale coś nie pozwoliło mi w nie wierzyć. Coś kazało żyć w złudnej nadziei. Kłamstwo, monotonność i bezgraniczna obsesja, która miłością już nie jest. Właśnie tak można opisać moje żałosne życie. Zmieniłem się. Wiem o tym, nie myślę już o zostaniu Hokage, nie obchodzi mnie to... Zupełnie tak jak cała wioska, jedyne, co jest dla mnie ważne to czarne oczy, hebanowe kosmyki i blada cera. Innymi słowy – Sasuke.
Przygryzłem wargę, znów się nad nią pastwiąc. Czemu nie może być tak jak dawniej? Czemu nie mogę być beztroski i pewny siebie? Tak jak to było dziewięć lat temu, gdy jeszcze funkcjonowaliśmy jako drużyna siódma. Z Kakashim, z Sakurą, z... Sasuke?
Wariuję, jedno jest pewne.
Dudnienie w drzwi, przerwało moje rozmyślanie. Gdy owy huk rozniósł się po pomieszczeniu niemal podskoczyłem, rozglądając się wokoło nerwowo.
Niespiesznie podniosłem się z posłania i podszedłem do wejścia, uchylając drzwi. Widząc osobę, która tak domagała się uwagi, moje serce zaczęło bić szybciej, a wzdłuż kręgosłupa przebiegły znajome dreszcze. Spoglądając w jego czarne oczy, zapomniałem o wszystkim. O wcześniejszych myślach, nawet o tym gdzie się aktualnie znajduję.
- Sasuke? – spytałem. Chciałem upewnić się, że to on, a nie kolejna moja mara senna i że rano znów nie obudzę się rozpalony i z niemałym problemem w kroczu.
Prychnął z wyższością, wymijając mnie w drzwiach i stając za mną. Zamknąłem drzwi, zupełnie automatycznie. Tak jak wcześniej w głowie miałem pustkę, tak teraz zaczęło kołatać mi się tysiące myśli i pytań. Co on tutaj robi? Czego ode mnie chce? Czy to naprawdę Sasuke?
- Będziesz tak stał przodem do tych drzwi, czy może chociaż zaprowadzisz mnie do pokoju? – Prychnął z irytacją i nieskrywaną wyższością.
Jak w amoku odwróciłem się do niego, spojrzałem w te czarne oczy i... Nic. Stałem tak, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa.
Mruknął coś pod nosem, krzywiąc się przy tym. – Nie wyglądasz inteligentnie, ale czego mogę się po tobie spodziewać. Chcę pogadać – wyjaśnił pokrótce, na co ja przytaknąłem zupełnie nieprzytomnie.
O czym chciał pogadać? Co jest takiego ważnego, że musiał przyjść do mnie do domu?
Weszliśmy do mojego zagraconego pokoju. Gestem ręki wskazałem na zniszczony fotel stojący nieopodal łóżka, a sam usiadłem na swoim posłaniu.
Omiótł pomieszczenie zniesmaczonym spojrzeniem, ale ostatecznie usiadł na wyznaczonym miejscu. Nonszalancko oparł głowę na ręce i wpatrywał się we mnie zza grzywki, a ja mogłem tylko czuć jak robi mi się gorąco.
- To, jaki jest powód twojej wizyty? – spytałem, a mój głos był w miarę opanowany, za co podziękowałem sobie w duchu.
Westchnął i rozsiadł się wygodniej w fotelu. – Był u mnie Sai, - zaczął, a ja już czułem, że nie będzie to miła rozmowa – uświadomił mnie, co do jednej rzeczy. Naruto, możesz zniszczyć mi małżeństwo. Odkąd pojawiłeś się w wiosce, mam coraz większe problemy z żoną.
Nastało milczenie. Sai mu nagadał...? Ścisnąłem ze złości pięści.
On to specjalnie zrobił, Naruto.
Zamknij się, zamknij!
Czułem jak ogarnia mnie złość, znajome uczucie chakry Kyuubiego zaczęło kumulować mi się w podbrzuszu. Ja jedynie zacisnąłem dłonie na kołdrze, ale słuchałem dalej, starając się przy okazji wyglądać na kogoś opanowanego.
- To Sai otworzył mi oczy. Jestem w tym związku szczęśliwy, dlatego też, chcę ograniczyć nasze kontakty – podniósł się z fotela, a później wyszedł z pokoju. Bez słowa na pożegnanie.
To jego wina. Sai cię tak urządził.
Zamknij się!
Nie udawaj, że cię to obeszło. Jesteś zły, wyładuj na czymś frustrację. Wyładuj ją na...

Nie pamiętam wiele z tamtego wieczora. Jedynie wykrzywiona w bólu twarz Saia, błąkała mi się gdzieś tam w myślach.
Czemu to się tak skończyło?
Bo posłuchałem mojego własnego kusiciela, który tylko skorzystał z okazji, by się zabawić. W końcu mógł na pewny czas przejąć moje ciało...

Obudziłem się w szpitalu. Skóra piekła mnie niemiłosiernie, w gardle miałem Saharę, a głowa bolała tak, jakby za chwilę miała eksplodować.
Zerknąłem z ukosa, na swoje zabandażowane przedramiona, w międzyczasie próbując sobie coś przypomnieć.
- Naruto – usłyszałem z boku głos Tsunade. Zmęczony spojrzałem na blondynkę siedzącą koło mojego łóżka i wpatrującą się we mnie jakoś tak dziwnie, jakby z bólem.
Westchnęła ciężko, chyba zbierała się wewnętrznie na kazanie, które za chwilę będzie zmuszona mi wygłosić.
- Co...?- spytałem, a głos uwiązł mi w gardle. Nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej, strasznie piekł mnie przełyk.
- Sai jest w bardzo ciężkim stanie, gdyby nie Yamato... Nie chcę nawet myśleć o tym, co mógłbyś mu zrobić – rzekła i spuściła głowę, tak, jakby brzydziła się patrzeć mi w oczy.
- Sai...? – wychrypiałem, nagle przypominając sobie urywki z tamtego wieczoru. Wściekłem się, poszedłem do niego, skorzystałem z momentu, że jest sam i... I już nie pamiętam. Tylko ten jego uśmiech, a później grymas bólu na jego bladej twarzy. – O boże – jęknąłem, zakrywając twarz rękami. Mogłem go zabić! Cholera!
To nie twoja wina, to on zrobił o ten jeden krok za dużo.
Zamknij się! Gdyby nie ty... Gdyby nie ty, nic by się nie stało! Jesteś tylko pasożytem! Pasożytem, który udaje najbliższą mi osobę! Ale mylisz się, słyszysz!? Mylisz się! Nie potrzebuję cię...
Nie, Naruto. To ty się mylisz. Gdyby nie ja, nie przeżyłbyś nawet jednego dnia, już dawno znalazłbyś się w łazience z żyletką w dłoni.
Kłamiesz.
Poczułem ciepłą dłoń blondynki na swoim nadgarstku. Nie potrafiłem spojrzeć w jej oczy, nawet tego nie jestem wart.
- Naruto, ja nie wiem, co z tobą zrobić – przyznała otwarcie, gładząc delikatnie moją zabandażowaną dłoń. Ta kobieta była dla mnie jak matka. Matka, której nigdy nie miałem.- Rada wioski, chce cię wyrzucić z Konoha Gakure. Postawiłam im się, choć nie powinnam. Wiesz dlaczego? – spytała, a ja pokręciłem przecząco głową.- Bo wiem, że to był przypadek. Że coś musiało się stać, bo ty nie jesteś taki. Przecież jesteś przyjacielem Saia, nie mógłbyś... – nie dokończyła. Rozpłakałem się, a ona drżącą dłonią zaczęła ocierać mi łzy płynące po moich policzkach. Jak mogła być tak naiwna? Dlaczego jest dla mnie taka dobra? Mogłaby zdzielić po twarzy, spełnić zachciankę głupiej rady i oddalić mnie z wioski. Przynajmniej wtedy nie czułbym tych głupich wyrzutów sumienia, połączonych z satysfakcją. Uczucie całkowicie sprzeczne i niemające jakiegokolwiek sensu. Ale czy moje życie ma jakiś sens? Żadnego.
- Tsunade? – Usłyszawszy ten głos, podniosłem zapłakane oczy i przyjrzałem się osobie stojącej w drzwiach. Serce zabiło mi szybciej. Czemu akurat teraz? Nie mógł poczekać dziesięciu minut? Nie musiałby widzieć mnie w tak okropnym stanie. Skuliłem się i przełknąłem łzy, otarłem ich resztki zabandażowanym ramieniem i już nie spojrzałem na niego. Wstydziłem się tego, co zrobiłem.
Ale także, gdzieś tam w środku, głęboko, byłem zadowolony, że pokazałem Saiowi, że ze mną nie wolno zadzierać.
Bo to już nie jest miłość, to obsesja...
A ty jak zwykle musiałeś wtrącić swoje trzy grosze.

1 komentarz:

Obserwatorzy