XV. - Samotność
***
Sen czasem jest wspaniałym lekarstwem na smutek i problemy. Jednak najlepiej leczy wyrzuty sumienia. Może właśnie dlatego spałem tak długo? Jakby nie było realnego świata, tylko ten wytworzony przez moją wyobraźnię. Ten, w którym mogłem bezkarnie być z Sasuke, bez tej Mirune i bez ich dziecka. Sami, z wyimaginowaną miłością.
Niestety, kiedyś trzeba się obudzić. Wraz z podniesieniem powiek już wiesz, że wracasz do rzeczywistości, że pozostawiasz piękne marzenia i musisz zmierzyć się z realizmem świata. Przetarłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu, rejestrując Tsunade tuż koło mnie. Zdejmowała mi bandaż z przedramienia.
Czułem się o wiele lepiej niż wczoraj, skóra nie piekła, głowa nie bolała. Wszystko było prawie w najlepszym porządku.
Gdzieś głęboko, na dnie umysłu, błąkała się myśl, że Sai pewnie jeszcze cierpi. Minie dużo czasu zanim powróci do normalnego życia. A to wszystko moja wina.
- W południe będziesz mógł opuścić szpital. Twoja szybkość regeneracji jest zdumiewająca – uśmiechnęła się ciepło i zmierzwiła mi włosy. Odpowiedziałem delikatnym, niepewnym wykrzywieniem warg. Ruszyła do wyjścia, nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem, a ja odprowadziłem ją wzrokiem do drzwi i zostałem sam. Ale przecież zawsze byłem sam, nie powinno mnie to dziwić.
Pokręciłem się nerwowo na posłaniu, szukając wygodnej pozycji. Gdy stąd wyjdę, znów zacznie się moje monotonne życie, znów koło się zatoczy, a ja znów będę w tym wszystkim trwać. Spoglądać na każdy krok Sasuke, wiedząc jednocześnie, że on nie będzie mój. Nie może być nim, bo wtedy osiągnąłbym szczyt marzeń. A moje życie od samego początku jest skazane na porażki.
A może ono jest jedną wielką porażką? Jednym wielkim pasmem niepowodzeń? A może jestem tylko wybrykiem natury? Żartem, z którego śmieje się ktoś bardzo mi bliski?
Chodzi o mnie?
Tak...
Już ci mówiłem, ja się nie śmieję, choć powinienem. Bo ty jesteś porażką, Naruto. Ale los sprawił, że jestem przy tobie, a dzięki temu, już nie jesteś tak nieudany.
Samotność...
To ona właśnie skłania nas do rozmyślań nad swoim życiem. A ja zawsze byłem samotny, dlatego właśnie miałem dużo czasu, by pomyśleć. Nad sobą, nad swoim marnym losem i bytem. Nad tym, po co jeszcze tu jestem i dlaczego mam jeszcze siłę, by być dalej.
Odpowiedź brzmi - Sasuke.
To on jest moją siłą napędową. Choć nie zawsze nią był, albo na początku po prostu nie zdawałem sobie sprawy, że jest dla mnie ważny. A jest. I to bardzo.
Bo to już nie jest miłość, to obsesja...
Leżąc tak i rozmyślając nad swoim życiem, zdałem sobie sprawę, że jestem niepotrzebny. Nikomu.
Sakura ma do mnie uraz, nawet nie wiem, za co.
Sasuke wolałby chyba, gdybym w ogóle się nie urodził, albo przy pierwszej możliwej okazji umarł.
A Sai?
Nie wiem. Pewnie też aż tak bardzo mnie nie potrzebuje. Bo kto by potrzebował dzieciaka z demonem i trwającego w chorej obsesji?
No właśnie, nikt. Ale moje życie to złośliwa bestia. Nie chce tak szybko odchodzić.
Po pomieszczeniu rozniosło się pukanie. Nie natarczywe, ale ciche i jakby niepewne. Spojrzałem się w stronę drzwi, zdziwiony.
- Proszę – rzuciłem. Nie wiedziałem, kogo mogę oczekiwać, aż w progu pojawiła się sylwetka brunetki.
Uśmiechnąłem się. Dawno jej nie widziałem, ale wiele się nie zmieniła. No, może tylko jej biust jeszcze bardziej urósł. Jej delikatna twarz pokryła się rumieńcem wstydu, a ja zachichotałem wewnętrznie. Ona nigdy się nie zmieni.
- B-bo… – zająknęła się i uciekła wzrokiem w bok, unikając mojego spojrzenia. – Sakura mówiła, że chciałeś się ze mną spotkać – jej głos drżał delikatnie.
- Dawno cię nie widziałem, Hinata – uśmiechnąłem się szeroko. Zupełnie jak kiedyś. Widząc tą dziewczynę nie mogłem inaczej. Lubiłem ją, nawet bardzo. Ale to nie zmieniało faktu, że jestem sam.
Masz jeszcze mnie.
Niepewnie zerknęła w moją stronę i odpowiedziała delikatnym uśmiechem. Zawahała się, ale podeszła do mnie i usiadła na taborecie obok łóżka.
- Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć?
Po zadaniu tego pytania nastała cisza. Długa, uciążliwa chwila milczenia, w czasie której zastanawiałem się nad odpowiedzią.
Nie powiem przecież, że chcę wiedzieć, czy Mirune kocha Sasuke. Czy bardzo chce z nim być i czy jest z nim szczęśliwa.
Wiedziałem, że muszę zacząć to subtelniej.
Hinata nie jest jakoś bardzo spostrzegawcza, ale to nie oznacza, że mogę wypalić prosto z mostu, nie bacząc na konsekwencje.
- Po prostu, chciałem byś mnie odwiedziła – uśmiechnąłem się tak, jak najszczerszej potrafiłem. Mimo to, owe wykrzywienie warg wciąż pozostawało sztuczne.
Brunetka spłonęła rumieńcem i wbiła wzrok we własne dłonie, mrucząc coś pod nosem. Powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem.
Pokiwała lekko głową, wciąż na mnie nie patrząc.
– No to odwiedziłam – mruknęła speszona, ale na jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Była szczęśliwa. Mogłem to od razu zauważyć.
- No to, co tam w wiosce? W końcu długo mnie nie było! – zachichotałem, w duchu gratulując sobie pomysłowości. Teraz, gdy zapoczątkowałem ten temat, łatwiej było mi przeskoczyć na ten dotyczący Mirune.
Spojrzała na mnie niepewnie, ale gdy napotkała mój wzrok, rumieniec na jej policzkach się powiększył. Wbiła spojrzenie w swoje dłonie i zaczęła się nimi bawić, wybijając palce. Dźwięk temu towarzyszący zaczął mnie irytować, a wzdłuż kręgosłupa przebiegały nieprzyjemne dreszcze. Nigdy nie lubiłem tego odgłosu.
Uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła. Skuliła się lekko, speszona.
– Wszyscy pozawierali małżeństwa, albo po prostu znaleźli partnerów – mruknęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałem.
Zaczynała mnie denerwować, ale nie powiedziałem jej tego. Szczerzyłem się dalej, co z tego, że sztucznie? Ważne, że jest uśmiech, ona i tak nigdy ich nie rozróżniała. Udawany czy szczery, dla niej było wszystko jedno, ważne, że uśmiech, prawda? Z resztą, zachowywała się tak jak reszta wioski. Chłopak śmieje się, to znaczy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- A ty masz kogoś? – Spytałem bez żadnego konkretnego celu. Ot, zwykła ciekawość. No, bo czy taka cicha osóbka może z kimś się związać? Ktoś może się w niej zakochać?
Pokręciła przecząco głową.
- No, co ty!? Hinata! Nawet Uchiha kogoś sobie znalazł!
- A-ale, - zająknęła się – ja już kogoś kocham i nie chcę nikogo innego! – dokończyła buńczucznie, spoglądając mi pewnie w oczy. Nie powiem, zaskoczyła mnie. Ten jej ton głosu, taki odważny.
Zaraz po tej śmiałej wypowiedzi, jej policzki pokrył róż i tyle miałem z jej bojowej postawy. I jak tu się przy niej nie nudzić?
A mimo to lubiłem ją.
Była całkowicie inna, mimo iż łatwo przewidywalna. Była miła, ciepła i można było na niej zawsze polegać. Prawdziwy przyjaciel, ale już nie kochanek. Ona po prostu się do tego nie nadawała i już. Jako powierniczka kłopotów owszem, ale nie jako osoba, z którą dzieli się jedno łoże.
Później już poszło jak z płatka. Wystarczyło zadać jedno pytanie, a ona po dłuższej chwili odpowiedziała, rozkręcając się w połowie. Nawijała jak stara plotkara, nie raz zbaczając z tematu.
- Nawet nie wiesz jak bardzo jest z nim szczęśliwa! To trochę dziwne, nieprawdaż? Jak można być szczęśliwym z Sasuke? – mówiła, a ja jej nawet nie przerywałem. Nie czułem takiej potrzeby, gdyż wiedziałem, że i tak mi wszystko dokładnie opowie. Nie wiem, czy była świadoma, iż zdradza sekrety przyjaciółki. Nie obchodziło mnie to. Ważniejsze było to, co w tamtej chwili czułem. Złość. Sasuke jej nie kocha, a mimo to jest z nią. Czy nie mógłby być na tej samej zasadzie ze mną? W końcu sam powiedział, że nie potrzeba miłości, by być szczęśliwym. Zacisnąłem pięści walcząc z samym sobą. Nie chciałem, by skończyło się tak jak z Saiem, dlatego też ignorowałem wewnętrzny głos, nie dopuszczając go do świadomości. – On jest podobno strasznie uparty i raczej nie okazuje swoich uczuć. Ale mimo to, kocha go najmocniej na świecie. Tak przynajmniej mówiła.
Później już nie rozmawialiśmy o Sasuke. Mówiła mi o wszystkim. O Choujim, że przytył. O Shikamaru, który ponoć chce zostać starym kawalerem, a nawet o Nejim. Wielkim ninja, który jest teraz głową klanu Hyuuga. W ciągu godziny dowiedziałem się wszystkiego o osobach, które kiedyś uważałem za przyjaciół. Ale czy mogą zostać przyjaciółmi osoby, które nigdy nie miały dużej ingerencji w moje życie?
- Będę się już zbierać, Naruto – powiedziała. Moje imię w jej ustach zabrzmiało jakoś tak słodko, a ta słodycz mi nie pasowała. Wstała z krzesła i zawahała się przez chwilę. Spoglądała na mnie tak, jakby nie wiedziała, co może zrobić, a co nie. W końcu jednak nachyliła się nade mną i złożyła przelotnego całusa w mój policzek. Już po chwili uciekła, trzaskając drzwiami. Zdążyłem jeszcze zarejestrować rumieniec wkradający się na jej policzki. Dotknąłem dłonią wilgotnego śladu i czym prędzej go starłem, jakby się nim brzydząc.
Ale to sobą powinienem się brzydzić.
Staczasz się, czy to jest powodem? Masz dosyć siebie, swojej kłamliwej osoby, która zeszła ze swojej wyznaczonej drogi. Jak ty ową drogę nazywałeś? Drogą ninja? Już nim nie jesteś, Naruto. Jesteś kłamliwą, obrzydliwą postacią. Zostawiłeś marzenia, zostawiłeś przyjaciół. I to dla kogo? Dla Sasuke, dla zdrajcy, dla drania, który wykorzystuje swoją żonę. Pasujecie do siebie. Jeden zakłamany, drugi zdrajca. Piękna para.
Tak to widzisz? Ty za to jesteś pełen sprzeczności
W końcu jestem lisem, Naruto. Zapamiętaj, prawdziwej natury się nie wyzbędziesz.
Znowu sam. Sam w białych czterech ścianach. Odrzuciłem kołdrę na bok i podszedłem do okna. Brudne, zakłamane miasto, jakim jest Konoha. To w nim przyszło mi żyć, to za nie kiedyś oddałbym życie, a teraz?
Teraz pewnie też, ale przed podjęciem decyzji zastanowiłbym się, czy jest warto. Czy jest dla kogo umierać.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Spojrzałem przez ramię, by zobaczyć, kto mnie odwiedził. Tsunade.
Blondynka trzymała w ręce jakieś ubrania. Od razu rozpoznałem swoje stare, zniszczone dżinsy i powyciąganą czarną koszulkę z krótkim rękawkiem. Spodni prawie nigdy nie nosiłem, gdyż wolałem swój uniwersalny, pomarańczowy dres.
- Sakura ci przyniosła – wyjaśniła.
Przytaknąłem, jednak nie odszedłem od okna. Poczekałem, aż Hokage zostawi ubrania na posłaniu i wyjdzie. Nie chciałem z nią teraz rozmawiać. Czułem potrzebę bycia samemu, co jest rzeczą śmieszną. Całe życie byłem sam, teraz też chciałem być, ale tylko w tej chwili. Nie chciałbym reszty swojego bytu spędzić ze swoim odbiciem w lustrze.
Podszedłem do posłania i zabrałem ubrania. Wszedłem do malutkiej, szpitalnej łazienki i wziąłem szybki prysznic. Uwielbiam wodę. Zimną, ciepłą, wszystko jedno. Ma się wrażenie, że odpływają wszystkie smutki. Ale złudne uczucie odchodzi, gdy czas zakręcić kurek, a z słuchawki prysznica przestaje płynąć woda. Gdy owijasz się ręcznikiem, później spoglądasz w odbicie lustra, wiesz, że jesteś sam. Że zawiodłeś samego siebie.
Westchnąłem i prawą dłonią przeczesałem moje niesforne blond włosy. Nie byłem taki brzydki. Gdyby przymknąć oko, można nawet powiedzieć, że byłem przystojny. Czemu więc jestem sam? Czy to przez te blizny oszpecające moje ciało? Ale przecież każdy ninja je posiada. A może przez niebieskie oczy, które mogły denerwować? Ale jak tęczówki mogą denerwować? A może to przez mój wzrost? Ale przecież nie jestem niski, jestem nawet wysoki. Co więc sprawia, że jestem sam?
Miłość, która przemieniła się w obsesję.
Czy to te blizny na twarzy? One mogą irytować?
Przejechałem dłonią po policzku, krzywiąc się przy tym nieznacznie. To one sprawiały, że wyglądałem śmiesznie.
Westchnąłem i zacząłem się ubierać. Nie znalazłem powodu, który mógł sprawić, że jestem samotny.
Wyszedłem z łazienki, mierzwiąc swoje mokre włosy. Chciałem, by jak najszybciej wyschły. Stanąłem w progu i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Gdy mój wzrok natrafił na niego, nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Siedział tam, na łóżku, tak swobodnie, nie przejmując się niczym. A dla mnie liczyły się tylko te czarne oczy.
- Sasuke? – spytałem tak, jakby miał się zaraz zamienić w mydlaną bańkę i rozprysnąć w powietrzu.
- Chciałem złożyć ci propozycję – powiedział.
Zaskoczył mnie na tyle, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Westchnął i pokręcił głową, a na jego ustach malował się krzywy, pobłażliwy uśmiech.
– Czy ty kiedyś przestaniesz być takim młotkiem? Nasze drużyny mogłyby odbyć wspólny trening. Byłoby to sprawdzenie umiejętności. Jestem ciekaw, jakich technik nauczyłeś tych swoich krasnali.
Uśmiechnąłem się głupkowato w odpowiedzi, a później zaśmiałem nerwowo.
– Nie wiele tego było, wprawdzie nie mam ich długo i tak jakoś...
- Nie chcesz? – spytał, a ja szybko zaprzeczyłem ruchem głowy.
- Chcę, chcę! – zawołałem.
Odpowiedział mi jego kpiący uśmiech.
– Niektórych rzeczy nie da się zmienić – powiedział z rozbawieniem.
- Jakich? – mruknąłem zbity z tropu.
Wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Położył dłoń na klamkę.
– Twojej głupoty, młotku. O szesnastej na naszym starym polu treningowym. Lepiej się nie spóźnij – mruknął na odchodnym i wyszedł, pozostawiając mnie z mętlikiem w głowie i szybko bijącym sercem.
Szedłem długim, szpitalnym korytarzem. Mogłem już opuścić budynek, ale chciałem zobaczyć się z jeszcze jedną osobą. Byłem ciekaw, jak on się czuje. Po prostu musiałem się z nim spotkać, choćby dalej był w śpiączce.
Uchyliłem lekko drzwi i niepewnie wszedłem do pomieszczenia, wzrokiem niemal od razu napotykając różowowłosą siedzącą tuż przy łóżku pacjenta. Dopiero później zobaczyłem bruneta, który już nie spał. Swoimi czarnymi oczami badał moją sylwetkę, tak jakby chciał odkryć powód mojej wizyty. Niestety, nawet ja nie wiem, jaki on jest.
- M-możemy porozmawiać? – mruknąłem niepewnie, czując jak głos zaczyna mi drżeć.
Przyjrzał mi się dokładnie, po czym spojrzał mi w oczy, szukając w nich czegoś. Po chwili przeniósł wzrok na Sakurę.
- Wyjdź – rzucił obojętnie w stronę dziewczyny. Ta uchyliła usta, zdezorientowana. Po chwili pokręciła energicznie głową.
- Nie zostawię cię z nim! Zrobił ci krzywdę! – powiedziała jękliwym i niebezpiecznie drżącym głosem, tak, jakby miała zaraz się rozpłakać.
- Wyjdź – powtórzył tak obojętnie, że nawet mi przebiegły dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Dziewczyna przez chwilę się jeszcze broniła, ale w końcu, pod wpływem jego matowego spojrzenia, wstała z krzesła i ruszyła zawiedziona ku drzwiom.
- Odczep się od niego – syknęła i minęła mnie w przejściu. Zamarłem. Jak mogła coś takiego powiedzieć? Mnie? Przecież nie raz byłem gotów ratować jej tyłek, narażałem swoje własne życie, by tylko nic się jej nie stało.
Jednak jestem niemal całkowicie pewny, że Sai tego nie usłyszał.
Zerknąłem na niego niepewnie, ale w końcu zrobiłem krok w jego stronę. Uchyliłem usta, by coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Nie wiedziałem, od czego zacząć. Nastała nieprzyjemna cisza.
Głupia sucza z tej Sakury!!! :/ A Naruto kurcze dalej sie płaszczy przed Sasuke zamiast o nim zapomnieć, ehh xD
OdpowiedzUsuńCiekawy rozdział, ma rozmach i chęć... Że tak powiem xD
OdpowiedzUsuńLecę dalej~