XVI. - Palące uczucie
***
- Przepraszam – padło słowo, przerywające nieprzyjemną ciszę. Zdawało się, że wyraz odbił się od nudnych, białych szpitalnych ścian, tworząc echo.
Znów nastała chwila milczenia. Tępo wpatrywałem się w naznaczoną wieloma siniakami twarz, które tak strasznie kontrastowały z bladą cerą, co dawało przerażający efekt. Bezmyślnie zacisnąłem dłonie na kolanach, co nie umknęło uwadze Saia. Naprawdę czułem się winny, jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że jestem także zadowolony z tego, co zrobiłem. Wszystko to było jakieś pokręcone i nielogiczne. Jedno wykluczało drugie.
- Ty nigdy nie będziesz mój – powiedział po chwili wahania. Jego głos brzmiał jakoś tak smutno i monotonnie.
- Boli cię coś? – spytałem, chcąc zamaskować swoje zdenerwowanie.
- A nawet gdyby, to powiedz mi szczerze, nie obchodzi cię to – mruknął, spoglądając mi prosto w oczy. Nie potrafiłem odwzajemnić spojrzenia, dlatego też uciekłem wzrokiem w bok, wbijając go w nieskazitelnie białą ścianę.
Miał rację, nie obchodzi mnie jego stan, po prostu czuję się winny, nic więcej. A przyszedłem tu, by zagłuszyć wyrzuty sumienia. Bo przecież z nim wszystko w porządku, a niedługo powróci do tempa, jakie nadaje życie shinobi.
Nie odpowiedziałem, co pewnie uznał za potwierdzenie swojej tezy. Wstałem z taboretu, chcąc stamtąd jak najszybciej uciec. Bałem się nieprzyjemnej ciszy, która w każdej chwili mogła pomiędzy nami zapaść. Spojrzałem mu w oczy i nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, ale nachyliłem się nad nim i pocałowałem go. W policzek, jak brata. Gdy już miałem się odwrócić i wyjść bez słowa, poczułem jego ciepłą dłoń oplatającą mój nadgarstek. Stanowczo pociągnął mnie w swoją stronę, a ja zostałem zmuszony, by z powrotem się nad nim nachylić.
- Pocałuj mnie – szepnął. Zastygłem w bezruchu, analizując jego słowa. Gdy dotarł do mnie ich sens, zawahałem się, nie wiedząc, czy spełnić jego prośbę.
Mój wzrok powędrował na siniaki zdobiące jego bladą twarz. To ja byłem ich autorem. Czy nie powinienem mu tego jakoś wynagrodzić? Nim się obejrzałem, odpowiedź nadeszła sama.
Delikatnie, a zarazem niepewnie dotknąłem wargami jego wąskich ust. Odczekałem chwilę i już chciałem się odsunąć, gdy poczułem jak jego dłonie oplatają mój kark, przyciągając mnie bliżej. Jego język z gracją pieścił moje wargi, ja jednak pozwoliłem mu na dominację, samemu pozostając neutralnym. Uchyliłem tylko usta, zezwalając mu na więcej.
Tego pocałunku nie powinno w ogóle być. Dlaczego mu na to pozwalasz?
Bo czuję się winny.
Ach, więc to uczucie, to odradzające się sumienie? Potrafisz już okłamać samego siebie, Naruto. Jeden zdrajca, drugi łgarz, stworzycie piękną parę.
Później odwróciłem się i odszedłem bez słowa. Było mi wstyd, że pozwoliłem na coś takiego. Znów czułem się jakbym zdradził Sasuke.
To wszystko jest jakieś pomylone, dlaczego moje życie nie może być bardziej normalne? Co ja takiego zrobiłem, że fortuna pokarała mnie takim dziwacznym losem?
Nie wiem nawet kiedy pokonałem drogę dzielącą szpital od mojego domu. Po prostu, gdy się ocknąłem stałem przed drzwiami, trzymając w dłoniach pęk kluczy. Spoglądałem na nie bezmyślnie i wtedy przypomniałem sobie o spotkaniu z Sasuke i treningiem naszych drużyn. Czym prędzej otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, rzucając nerwowe spojrzenie w kierunku zegara. Była czternasta, do naszego treningu pozostały dwie godziny, a ja jeszcze musiałem powiadomić o tym moją drużynę. Westchnąłem ciężko i podszedłem do szafy, wyciągając z niej pomarańczowe spodnie. Były naprawdę wygodne. Szybko zdjąłem wytarte dżinsy i założyłem dół od ulubionego dresu. Pominąłem nałożenie opaski. To byłaby hańba dla miasta, gdybym miał ją nosić.
W końcu nadeszła upragniona godzina. Moja drużyna siedziała pod drzewem i ze znudzeniem przyglądała się rozgrzewce, jaką prowadził Sasuke. Nie chcieli nawet wziąć w niej udziału. Dlaczego? Nie nadążyliby za tempem, które narzucał Uchiha. Jego grupa była naprawdę dobrze wyszkolona. Prawie zrobiło mi się wstyd, że tak właśnie dbam o swoich podopiecznych, ale nim ta myśl zrodziła się w mojej głowie, już miałem gotowe wytłumaczenie. Nie mam ich długo pod swoimi skrzydłami i coś mi podpowiada, że długo mieć nie będę. Intuicja?
- Jakie to nudne – burknęła Natie i oparła głowę na ramieniu tak samo znużonego brata.- Też chciałabym mieć umiejętność Kijo, zasypiać zawsze i wszędzie – westchnęła i podążyła wzrokiem za rozłożonym na trawie czarnowłosym chłopcem, śpiącym w najlepsze.
- Jeżeli będziecie tak siedzieć, to już teraz mogę wywróżyć wam waszą przyszłość – rzuciłem radośnie, nie odrywając wzroku od sylwetki Sasuke.
Brązowowłosa dziewczyna z aparatem na zębach prychnęła głośno, chcąc w jak największym stopniu podkreślić swoje oburzenie.
- Jeśli byśmy chcieli, skopalibyśmy im tyłki, ale po co tracić czas?
Zachichotałem pod nosem. Ta dziewczyna tak strasznie przypominała mnie, gdy byłem jeszcze nastolatkiem.
- To udowodnij – rzuciłem jej wyzwanie.
Przez chwilę spoglądała na mnie, nic nie mówiąc. Powoli podniosła się, a jej brat postąpił tak samo.
- Kijo! – rzuciła w chłopaka jakimś kamykiem, który ostatecznie spadł na brzuch śpiącego. Brunet uchylił powieki i zdezorientowany rozejrzał się wokół, rejestrując, co się dzieje. – Wstawaj, pokażemy im, co umiemy.
- A może najpierw zrobicie sobie rozgrzewkę, hm? – zasugerowałem. Dziewczyna prychnęła z irytacją, teatralnie odwracając głowę w bok.
- Oczywiście, ale nawet bez niej poradzimy sobie z nimi.
Rzuciłem jej pobłażliwe spojrzenie, na które nie odpowiedziała żadnym gestem. Była strasznie pewna siebie, a to może kiedyś ją zgubić. Lepiej orientować się w swoich możliwościach...
A ty orientujesz się w swoich?
Oczywiście, w końcu stałem się jednym z najlepszych ninja w Konoha-Gakure.
Nie chodzi mi o możliwości fizyczne, Naruto. Będziesz potrafił stanąć pomiędzy Mirune a Sasuke?
Będę. Chyba, że już to robię.
Jeszcze nie. Załóżmy, że ci się to uda i co wtedy? Zrezygnujesz z obsesji?
Na rzecz miłości? Zrezygnuję.
Kłamiesz. Wiesz, że jest ona częścią ciebie i nie ma w tym wszystkim choćby odrobiny miłości.
Bo to już nie jest miłość, to obsesja?
Dokładnie.
- Dziesięć kółek dookoła boiska. Powinno wam wystarczyć – zarządziłem. Natie jęknęła coś pod nosem, ale specjalnie nie starałem się rozszyfrować, co to było. Jednak łatwo się domyślić, że coś na kształt wyrażenia swojego niezadowolenia.
Przez chwilę obserwowałem jak moja drużyna biega. Później już nie zwracałem uwagi na to, ile zrobili okrążeń, zatraciłem się w swoich dziwnych rozważaniach, do tego stopnia, że nie usłyszałem jak Sasuke usiadł tuż koło mnie.
- Co ty z nimi robiłeś, młotku? – przez moje dziwne myśli przedarły się jego słowa. Musiałem przez chwilę zastanowić się nad ich sensem. – Są jeszcze gorsi niż ty, gdy byłeś w ich wieku.
- Nie mam ich długo – wytłumaczyłem. – Mając do dyspozycji dwa tygodnie nie zmienisz łamagi w prawdziwego shinobi.
- Łamagi, hm? – zastanowił się, wbijając wzrok w Natię, starającą się zablokować ciosy przeciwnika z drużyny Uchihy. – Ona przypomina mi ciebie. Straszna niezdara, ale za to pewna siebie. Jeżeli poświęcisz jej trochę uwagi, w przyszłości może być kimś wielkim.
Uśmiechnąłem się smutno pod nosem. Zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu. Sasuke zauważył to, co ja wcześniej.
- Nie byłem niezdarą, byłem świetnie zapowiadającym się ninją – burknąłem, udając, iż jestem śmiertelnie obrażony.
- A przy okazji niezłym głupkiem... Chociaż nie, nadal nim jesteś – dodał nieco złośliwie. Posłałem mu kuksańca między żebra, chichocząc cicho. Mimo przyjaznej atmosfery, czułem, że coś jest nie tak. Ktoś mi się uważnie przyglądał.
Zerknąłem na Natie, która szybko odwróciła wzrok. Jednak zdążyłem wyłapać jej oskarżające spojrzenie.
Między mną, a Sasuke zapadła cisza, której prawie nie zauważyłem. Pogrążyłem się w myślach, zastanawiając się nad tym, co miało znaczyć to spojrzenie. Ona mnie oceniała. Nie wiem pod jakim względem, za co i dlaczego, ale ten wzrok łatwo było rozszyfrować. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że ona może wiedzieć.
- Tsunade już powoli się wykrusza – usłyszałem zdanie dopadające z boku.
- Kiedyś już też się wykruszała, ale to silna kobieta – odpowiedziałem i spojrzałem na niego. Chyba wszedłem na grząski temat. W czasach, o których wspomniałem, Sasuke przecież był największym zdrajcą, uważany za międzynarodowego przestępcę. A brunet najwidoczniej chciał o tym zapomnieć.
Śmieszne.
Wcale nie, to jak najbardziej ludzkie.
Jemu nie pozostało już nic z człowieczeństwa. Pamiętasz, jak się czułeś, gdy cię zostawił? Poparł twojego największego wroga, Akatsuki. Jak możesz go jeszcze bronić?
Kocham go.
Chciałbyś. To już nie jest miłość, to...
Nie kończ.
- Ty nadawałbyś się na Hokage – po tych słowach zapadła cisza. Spojrzałem na niego, nie wiedząc, czy to co usłyszałem było prawdą, czy wybrykiem mojej wyobraźni. Uchyliłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Zbił mnie z tropu, raz jest miły, a raz powtarza mi, że nie chce mnie znać.
Sasuke, ja już cię nie rozumiem...
Nigdy go nie rozumiałeś. Starałeś się, ale ci się nie udawało.
- Ale Tsunade uważa, że jesteś silniejszy – szepnąłem, przysuwając się do niego. Gdyby nie odgłosy walki pomiędzy naszymi drużynami, pocałowałbym go. Już by mnie nie obchodziło, co on zrobi. Odrzuci, uderzy, skatuje, czy odda równie namiętnie. Jego reakcja nie miałaby znaczenia, mogłoby się dziać wszystko, jednak nie potrafiłem zrobić tego przy tych dzieciach. A już w szczególności nie przy Natie, ona coś przeczuwała...
- Nawet gdyby, ja nie chce zostać Hokage. Ty byłbyś drugi w kolejce... A z resztą, nie walczyłem z tobą już dosyć dawno...
- Wybraliby Kakashiego, tak jak to zrobili pięć lat temu. Ja się dla wioski nie liczę – powiedziałem, nawet nie wiedząc co. Słowa po prostu ze mnie wypływały, a ja zastanawiałem się, jak by to było, gdyby Sasuke oddał ten pocałunek. Co by się ze mną stało. Nie miałbym już żadnych celów.
A masz je teraz? Odrzuciłeś obraną „drogę ninja”. Co stało się teraz twoim celem?
Sasuke.
Mylisz się. Obsesja, oto odpowiedź.
Przyglądał mi się w milczeniu, jakby oceniając. Gdy skończył, pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Nie mam pojęcia, co się z tobą stało. Gdzie ta słynna wiara Uzumakiego? – Nie wytrzymałem. Sasuke mógł mnie obrażać, poniżać, mógł mnie skatować, ale nie miał prawa mnie obwiniać i oceniać. To, co było, nadal jest gdzieś we mnie. Tyle, że odnalezienie tego uniemożliwia on sam.
- Tam gdzie twoja zemsta, Sasuke – burknąłem. Wystarczyło. Brunet do końca dnia się do mnie nie odezwał, a ja zaczynałem żałować swoich słów.
Trening zakończył się szybko, jeszcze przed zachodem słońca. Wszyscy, oprócz mnie i Natie, rozeszli się do domów. Nie wiem, na co ona czekała. Zbierałem shurikeny, które walały się po całym polu, a ona stała oparta o pień drzewa i przyglądała się mojej pracy.
- Może byś mi pomogła, przydaj się na coś – syknąłem w jej stronę. Byłem nie w humorze, miałem ochotę się na czymś wyżyć.
- Sasuke-sensei ma żonę i dziecko – powiedziała pewnym tonem. Spojrzałem na nią, zamierając nagle. Tak jak się spodziewałem – ona wiedziała. Broń, którą trzymałem w dłoni, wypadła i z głuchym brzdękiem opadła na trawę. – Nie masz prawa rozbijać rodziny. Wiesz co? Jesteś nic nie wart. Słyszałam, że kiedyś byłeś dumą Konohy. Jeden z najsilniejszych, mający piękne ideały i cele. To nie mogło być prawdziwe. Słyszałam, co się stało z niejakim Saiem. Jedni mówią, że to wypadek, inni, że jakieś niedopatrzenie. Ja za to uważam, że jesteś winny – po tych słowach odwróciła się i odeszła.
Znowu ktoś mnie ocenia. Znowu ktoś ze mnie szydzi. Znowu...
Tak, Naruto. Czujesz to? Takie piękne, palące uczucie. Złość... Pomóc ci ją wyładować? Powiedz tylko słowo...
Mam huśtawkę nastroju po tej nocie. Daje czadu po równowadze, ale tak trzymać!
OdpowiedzUsuń