XVII. - Spokój
***
To uczucie, zdaje się mnie nie opuszczać. Jest przy mnie zawsze i wszędzie. Tam gdzie ja, tam i ono, a jest jeszcze gorzej, gdy jakiś przechodzeń przez przypadek wpadnie na mnie, bądź zwyczajnie potrąci ramieniem.
Jednak zawsze, w ostatniej chwili udaje mi się wszystko opanować, co wcale nie jest takie łatwe. Wystarczy jedno słowo za dużo, a mogę wybuchnąć.
Właśnie dlatego zacząłem się skupiać bardziej na treningach. Poświęcam mojej drużynie każdą wolną chwilę, z czego korzyści czerpią dwie strony. Dla mnie jest to jakieś zajęcie, oderwanie od nieprzyjemnych myśli, a dla nich doskonalenie umiejętności. Wystarczył tydzień, by poprawić ich wyniki.
Jednak ja się nieco pomyliłem, albo ustalając nasze częste spotkania, zapomniałem o jednej osobie. Widząc Natie, miałem ochotę coś jej zrobić. Widziałem nieprzyjemne sceny, które w tamtym momencie podniecały mnie... A może jego.
Nie podniecały, po prostu były niezwykle interesujące. Ty tak nie uważasz?
Mimo wszystko zawsze udało mi się powstrzymać chęć zrobienia jej krzywdy. Najwidoczniej jest we mnie garstka człowieczeństwa. Możliwe, że wykrusza się ona z każdą chwilą, jednak najuważniejsze jest to, że jeszcze ją mam.
Sasuke się do mnie nie odzywa. Nawet nie wiem dlaczego. Słowa, które powiedziałem, mogły zranić, ale przecież były prawdą, nic nie zmyślałem, czy nawet nie chciałem go upokorzyć. Jednak biegałem za nim i przepraszałem, wiedząc jednocześnie, że to wszystko jego wina, tym razem to nie ja popełniłem błąd.
Chociaż raz...
Nachodziłem go wieczorami, gdy wychodził na spacery ze swoją córką. Nie zwracałem uwagi na dziewczynkę, zachowywałem się tak, jakby jej nie było, w kółko powtarzając to samo słowo.
„Przepraszam”? Jakie to żałosne.
On jednak starał się nie odpowiadać, robił to tylko wówczas, gdy sytuacja tego wymagała, ale nawet wtedy ograniczał się do półsłówek, lub burknięć.
Samotność zacząłem odczuwać w każdej chwili. Niby otaczali mnie znajomi, a Tsunade starała się mi pomóc, jednak nie było w tej grupie osoby, której pragnąłem.
Ramen. Tą potrawę niegdyś potrafiłem jeść tonami. Dwie, czy trzy miski mi nie wystarczały, a teraz? Od pół godziny przepuszczam makaron przez pałeczki, wpatrując się w zupę. Oczywiście, jest pyszna i dalej mi smakuje. Mogę z ręką na sercu przyznać, że jest najlepszym daniem, jakie w całym moim życiu jadłem. W takim razie, dlaczego od dziesięciu minut, wpatruję się w zupę i zastanawiam się, czy zjeść? Bo czuję, że mogę się zawieść. Problemy zaczynają mnie przerastać, przez co, potrawa może nie smakować tak, jak powinna.
Westchnąłem, dalej brodząc pałeczkami w zupie. Zwróciłem na siebie uwagę właściciela baru. Spojrzał się na mnie, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Nie smakuje ci? Zapomniałem jakiegoś składnika? – zapytał z obawą. Uśmiechnąłem się pod nosem, a po chwili pokręciłem przecząco głową, nie odrywając wzroku od potrawy. Zapewne zupie niczego nie brakuje, jak zwykle jest pyszna. To ja jestem tym wybrakowanym.
Ale masz problemy. To danie jest aż tak ważne, że dołuje cię sprawa, iż może okazać się niesmaczne? Nie rób się śmieszny. Wiesz jak to się nazywa? Depresja. Cierpisz już na dwie choroby, Naruto. Brawo, rób tak dalej, a przy okazji szukaj sobie miejsca na cmentarzu.
- Izolujesz się, Naruto – usłyszałem znajomy głos. Jego właściciel usiadł obok mnie, uważnie mi się przyglądając. Nie musiałem nawet na niego spoglądać. Wiedziałem, do kogo należał ten głos, przecież przez tyle lat słyszałem go, że nie sposób zapamiętać jego barwy.
- Skąd wiesz? – spytałem, bez najmniejszego zainteresowania, dalej bawiąc się potrawą.
Wiedziałem, że uśmiechnął się. Zapewne smutno, ale nawet tego bym nie zauważył, nawet gdybym spojrzał. To śmieszne, znam go tyle lat i nigdy nie widziałem jego twarzy, a tym bardziej uśmiechu, jednak wiem jak wygląda.
- Nie ciężko zauważyć. Tsunade także się martwi.
- Od kiedy wszystkim zaczyna na mnie zależeć? – odstawiłem miskę na bok, wykładając należytą sumę, by zapłacić za potrawę. I tak bym nic nie zjadł, po co więc się męczyć? Lepiej dać temu spokój. Wszystkiemu.
- Od zawsze. Swoją drogą, gratuluję zespołu. Twoi podopieczni są naprawdę świetnie wyszkoleni. Mogłem się tego spodziewać po tobie – powiedział radośnie, utwierdzając mnie w przekonaniu, że chce tylko podtrzymać rozmowę.
Prychnąłem, kręcąc z politowaniem głową. Spojrzałem się na niego, przyglądając się jego zakrytej maską twarzy.
- W tydzień można z zera zrobić bohatera? – zakpiłem. Tak, ja zakpiłem ze swojego nauczyciela. Wręcz niemożliwe, prawda?
- Nie mam najmniejszego pojęcia, co się z tobą dzieje, ale jednak martwię się – przyznał.- Tsunade nie jest już najmłodsza, słyszałem, że niedługo chce z własnej woli oddać komuś posadę. Nie postarasz się?
Westchnąłem z niedowierzaniem. Co on chce osiągnąć tymi pytaniami? Sprawdzić, jak bardzo zepsuta jest moja psychika? A może, kto jest temu winny? Nie trzeba daleko szukać, Kakashi.
- Sasuke będzie kolejnym Hokage, nie mam zamiaru wchodzić mu w drogę.
Śmieszne, cały czas to robisz. Cały czas go nachodzisz, mimo, iż on wyjaśnił ci, że cię nie kocha, a nawet nazwał cię wtedy śmieciem. Pamiętasz? Pogardził tobą. Wystarczyła krótka zmiana jego nastroju, trochę czułości, a ty już do niego lgniesz jak ćma do światła. Otwórz w końcu oczy i zastanów się, co z sobą zrobiłeś. Czy jest warto tak się poświęcać, dla zdrajcy, jakim jest Sasuke?
- Skąd wiesz, że Sasuke jest od ciebie lepszy? Udowodniłeś nie raz, że to ty tu jesteś górą – westchnął. – Naruto, widzę, że masz jakieś problemy. Porozmawiaj z kimś...
- Ta, jasne – burknąłem sarkastycznie. – Najwyżej ten ktoś ucieknie z krzykiem, albo mnie wyśmieje, w końcu to takie proste, Kakashi – powiedziałem i zeskoczyłem z wysokiego siedzenia, mając zamiar odejść, jednak były nauczyciel złapał za mój nadgarstek, nie pozwalając się oddalić.
- Wiem, co przytrafiło się Saiowi. Nie winię cię, ale także nie bronię. Musiałeś mieć jakiś powód, by to zrobić. Zapewne poważny, przynajmniej to sobie wmawiam. Ale mimo wszystko Sai ci wybaczył. Coś czuję, że on cię jednak rozumie – uśmiechnął się pod tą swoją maską i puścił mój nadgarstek. Jednak ja nie odszedłem. Stałem, wpatrując się w niego i zastanawiając nad tym, co powiedział.
- Obawiam się, że możesz nie mieć racji – powiedziałem, ostrożnie dobierając słowa.
Przekrzywił zabawnie głowę, przyglądając się mi pod kątem i durnie uśmiechając. Nie mogłem nie odwzajemnić tego uśmiechu, choć mój był trochę bardziej niepewny.
- Mam rację. Sai wczoraj wyszedł ze szpitala, to tak dla twojej informacji – dodał i odwrócił się w stronę baru, zamawiając danie. Dał mi znak, że uważa rozmowę za zakończoną, dlatego też, mogłem spokojnie odejść.
Wrzuciłem kamyk do jeziora, burząc spokojną taflę wody. Westchnąłem i wbiłem wzrok w księżyc, który chował się za chmurami. Przemknęło mi przez myśl, że za chwilę będzie padać, jednak zignorowałem tą informację, zastanawiając się nad słowami Kakashiego. Wiedział, co robi, mówiąc mi to wszystko. A ja uważałem, że rozmawia ze mną bardziej z braku zajęć, bądź dowiedzenia się czegoś, co aktualnie się ze mną dzieje, a raczej z moją psychiką, niż dania mi dobrej rady.
Przez niego, zastanawiałem się nad rzeczą tak absurdalną, którą z pewnością można byłoby nazwać ironią losu. Jęknąłem cicho, chowając głowę pomiędzy kolanami. Zrobił mi sieczkę z mózgu, mogłem uciec stamtąd jak najszybciej, a nie go jeszcze słuchać.
Poczułem krople deszczu spadające mi na dłonie. Zaczęło padać, z minuty na minutę coraz mocniej i już po chwili byłem cały mokry.
- Najwyżej mnie wyrzuci – mruknąłem cicho, chcąc dodać sobie otuchy. Wrzuciłem jeszcze jeden kamyk do wody, po czym wstałem i otrzepałem przemoczone ubranie z piasku. Ruszyłem w kierunku jego domu. Śmieszne, że znam go tyle lat, a nigdy nie byłem w jego mieszkaniu. Nie miałem potrzeby go odwiedzać, a teraz? Słucham rady byłego nauczyciela, mając nadzieję, że mi to pomoże.
Stanąłem przed drzwiami, zastanawiając się, czy zapukać. W końcu, jeszcze w każdej chwili mogę się rozmyślić i po prostu uciec. Tak chyba byłoby prościej.
Jednak odpowiedź nadeszła sama. Drzwi otworzyły się, a w progu stanęła rozłoszczona Sakura. Nie było już odwrotu, nie mogłem już zawrócić.
- Jesteś chamem, Sai! – krzyknęła, nim zauważyła, że stoję tuż przed nią. Gdy jej zielone oczy, spotkały się z moimi, odchrząknęła nerwowo. – Cześć, Naruto – bąknęła, wymijając mnie. Odeszła pośpiesznym, nierównomiernym krokiem.
Jeszcze przez chwilę patrzałem, jak jej sylwetka ginie w rzęsistym deszczu i patrzałbym dalej, gdyby nie głos bruneta.
- Przeziębisz się – powiedział z troską, łapiąc mnie za nadgarstek i wciągając do środka. Jak zza ściany, do moich uszu dobiegł dźwięk zamykanych drzwi. Spoglądałem na niego zdezorientowany, po chwili zdając sobie z tego sprawę, odchrząknąłem.
- Pewnie pomyślisz, że to dziwne, że cię odwiedzam... – zaśmiałem się nerwowo, bawiąc się suwakiem od bluzy, przy okazji unikając patrzenia mu w oczy.
- Wyjaśnienia później, najpierw dam ci jakieś suche ubrania – przerwał mi, całkowicie spokojny. Jakby nigdy nic złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w głąb mieszkania, a ja jak te dziecko pozwoliłem się za sobą ciągnąć bez najmniejszego sprzeciwu. Uśmiechnąłem się lekko, to dziwne uczucie, ogarniające mnie wcześniej cały czas, zniknęło. Rozpłynęło się w powietrzu, jak bańka mydlana, pozostawiając po sobie jedynie ulgę.
Uśmiechnąłem się, obserwując jak Sai krząta się po pokoju w poszukiwaniu ubrań pasujących na mnie.
- Mogą być trochę za duże, ale nic innego nie mam – powiedział, podając mi ciuchy. – Tam jest łazienka – wskazał pomieszczenie. Przytaknąłem, mimo to nie udałem się do toalety.
- Dziękuje – uśmiechnąłem się, czując trochę niezręcznie. Odwzajemnił uśmiech, po czym ruchem głowy ponaglił mnie. Bez cienia sprzeciwu poszedłem do łazienki, by zmienić przemoczone ubrania na coś suchego. Czarne spodnie i tego samego koloru bluzka, były faktycznie trochę za duże, jednak nie przejąłem się tym. Ktoś okazał troskę względem mnie, mimo to dalej nie uważałem, że słowa Kakashiego mogą okazać się prawdą.
„Ale mimo wszystko Sai ci wybaczył. Coś czuję, że on cię jednak rozumie”. Czym są, w takim razie? Kłamstwem? Czy może jednak niedopowiedzeniem?
Gdy wyszedłem z łazienki, Sai siedział już w salonie, a w dłoniach trzymał kubek z parującym napojem.
- To dla ciebie – wskazał na drugą szklankę, w której również znajdował się jakiś ciepły płyn. Usiadłem obok niego i sięgnąłem po kubek. W środku była gorąca czekolada, uśmiechnąłem się mimowolnie. – To... Teraz możesz zacząć.
- Nie wiem, od czego – burknąłem. Mimo tego, że jeszcze mu nic nie powiedziałem, czułem się tak, jakbym to zrobił. Całkowicie lżej i spokojniej.
Brunet odstawił kubek na stolik do kawy i odwrócił się w moją stronę, zmniejszając w ten sposób odległość, jaka nas dzieliła. Spojrzałem na niego niepewnie, w jego czarne oczy, na prosty nos, na blade, wąskie usta. I to wystarczyło. Nachyliłem się i po prostu go pocałowałem. To był impuls, on jednak nie przerwał go. Przyciągnął mnie bliżej, całując zachłannie. Wszystkie myśli wyparowały, w mojej głowie pozostała pustka. Nie było nawet wyrzutów sumienia, tylko ta dziwna przyjemność płynąca z bliskości.
Nie było nawet Sasuke. On też, w tamtej chwili wyparował?
O tak, o tak, dobrze Naruto!
OdpowiedzUsuńAction:STOP!
OdpowiedzUsuńAle chwila, o co tu chodzi?
O kto komu sieczkę z mózgu robi, kochana autorko? xD