środa, 7 lipca 2010

6. Obsesja

Rozdział VI - Odbudowane więzi?

***


Przemyślałem całą sprawę. Wiem teraz, jaki wykonam następny krok - pozostaje tylko kwestia, czy Sasuke będzie chciał mnie po tym wszystkim widzieć.
Wiem, że pójście do jego domu wieczorem może wydawać się trochę nachalne, ale nie bardzo się tym przejmuję. I tak widział mnie w o wiele bardziej krępującej sytuacji, jak wyznawałem mu miłość. Mimo wszystko się denerwowałem. Jeżeli znów mnie odrzuci, to chyba się nie pozbieram, bo wtedy dojdzie już do mnie, że dla niego naprawdę jestem wart tyle, co śmieć. Powiedział mi to nawet prosto w oczy, a ja dalej łudzę się, że jednak jest inaczej. Mówił również, że byłem jego przyjacielem. Co z tego, że byłem, mogę się przecież jeszcze nim stać.
Przygryzłem wargę stojąc przed drzwiami. Wyciągnąłem rękę i zapukałem. Odpowiedziała mi cisza, dopiero po chwili usłyszałem głuchy brzdęk otwieranego zamka. Wychyliła się głowa kobiety. Mirune...
- Słucham? – spytała melodyjnym głosem. Niebieskie oczy badały moją sylwetkę, jakby chciały odgadnąć powód mojej wizyty. Brązowe włosy miała upięte w kok, z którego wyślizgiwały się kosmyki i opadały na piegowatą twarz.
Śliczna to mało powiedziane, ale cóż się dziwić? To w końcu żona Uchihy.
- Jest może Sasuke? – wyjaśniłem, o co mi chodzi i uciekłem wzrokiem w bok. Nie chciałem spoglądać w te piękne oczy, bo to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że przy niej jestem niczym. Jestem śmieciem.
- Już go wołam. – Uśmiechnęła się lekko, a po chwili, nie zamykając, drzwi zniknęła w pomieszczeniu obok.
Nie musiałem długo czekać. Sasuke wyszedł z pokoju i podszedł do drzwi. Patrzał na mnie tak jakoś dziwnie. Niby obojętnie, ale jednak w tym spojrzeniu kryła się kpina. Skuliłem się w sobie, wiedząc, jak to teraz może wyglądać. Nie dalej niż wczoraj pocałowałem go i zostałem odepchnięty - a teraz? Stoję przed jego domem i chcę się z nim widzieć.
Bo to nie jest już miłość, to obsesja... Dlaczego ty się przed tym tak bronisz?
Kocham go, właśnie dlatego.
- Coś chcesz? – zapytał, opierając się o framugę i nie spuszczając ze mnie wzroku. To spojrzenie paliło, a za razem było przyjemne.
Wariujesz.
Przy nim mogę sobie na to pozwolić.
Przygryzłem wargę, wbijając wzrok w buty. Zgarbiłem się nieznacznie, chcąc przypomnieć sobie, po co tu przyszedłem, gdyż wszystko wyleciało mi z głowy. Tyle potrafiło zrobić jedno jego spojrzenie i jedno słowo.
- Chciałem przeprosić – wydusiłem drżącym od niepewności głosem. Ciągle czułem na sobie to jego krytyczne spojrzenie. Czemu ja zawsze muszę być odtrącany?
- No to przeprosiłeś – warknął.
Spojrzałem na niego teraz już trochę pewniej. Zebrałem w sobie resztki odwagi.
- Ale chciałbym cię o coś jeszcze poprosić.
Nastała chwila ciszy. Przyglądał mi się z politowaniem, a ja miałem ochotę się gdzieś schować, choćby za drzewem.
- Prosić zawsze można, Uzumaki – warknął w końcu.
- Ale chodzi mi o to... – zaciąłem się. Przełknąłem ślinę, w głowie starając ułożyć sobie, co dalej powiem. Zacząłem nerwowo miętosić rąbek koszuli. - Czy mógłbyś zapomnieć? - wydusiłem wreszcie.
Parsknął kpiącym śmiechem.
– Uzumaki, nie mam pamięci krótkotrwałej, to tak dla twojej wiadomości – powiedział pewnie. W jego głosie wychwyciłem nutki politowania.
Zmieszałem się. Uciekłem wzrokiem w bok, wbijając go w najbliższy pień drzewa.
- No wiem... Ale mógłbyś... Chociaż udawać? Zależy mi na twojej przyjaźni – powiedziałem cicho.
Westchnął cierpiętniczo, zerkając przez ramię tak, jakby upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuje.
- Masz czas? - spytał po chwili, a ja przytaknąłem, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. – To może się przejdziemy? Tutaj jakoś nie bardzo chcę o tym rozmawiać – mruknął na usprawiedliwienie. Zamknął za sobą drzwi i ze mną przy boku opuścił swoją mniejszych rozmiarów rezydencję.
Szliśmy głośnymi ulicami Konohy, która w pewien nieokreślony sposób dodawała mi odwagi. Mimo wszystko między nami nie nawiązała się żadna rozmowa. Dopiero, gdy znaleźliśmy się w cichym parku, Sasuke zabrał głos:
- Wiem już od dawna, że jesteś głupi, ale nie wiedziałem, że aż tak – mruknął jakoś dziwnie rozdrażniony. – Wyjaśnij mi, o co chodziło ci na polanie? - Spojrzał na mnie kątem oka. – Skąd te brednie, że mnie niby kochasz? Wiesz, że to jest raczej niemożliwe... – Te słowa potrafiły mnie zdenerwować.
- Czemu uważasz, że to niemożliwe?! - warknąłem buńczucznie. Dopiero po chwili sobie przypomniałem, czego chciałem dokonać, a zapewnianie go o mojej miłości wszystko popsuje. – A zresztą, zapomnij. - Machnąłem ręką. – Ja chcę tylko odbudować przyjaźń.
- Odbudować? – spytał kpiąco i usiadł na najbliższej ławce. Ja nie bardzo wiedząc, co z sobą zrobić, zająłem miejsce tuż obok. - A to coś jeszcze z niej pozostało, że chcesz odbudować?
Przygryzłem wargę. Sasuke, ty draniu! Zawsze wiesz, jak można mnie wprowadzić w stan zakłopotania!
Wypuściłem powietrze z płuc.
- Nie wiem, ty mi odpowiedz, czy coś jeszcze z niej jest – mruknąłem cicho.
Jak dla mnie, to już dawno nie jest przyjaźń.
To nawet nie jest miłość, Naruto. To obsesja...
- Uważam, że sprawa jest jasna. – Wzruszył ramionami i wstał. Złapałem go za nadgarstek, nie pozwalając odejść. Nie teraz, kiedy zebrałem wszystko w sobie i kazałem mu zapomnieć!
- Ale ja nie – warknąłem trochę za ostro, gdyż wyglądało na to, że jestem zły. – Nie chcę cię stracić. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, pozwól chociaż na przyjaźń – powiedziałem z dziwną jak na mnie odwagą i determinacją. W końcu jeszcze dziesięć minut temu bałem się odezwać.
Patrzał na mnie ze zdziwieniem, nie trapiąc się nawet, by je ukryć. Badał przez chwilę rysy mojej twarzy, jakby szukając gdzieś kłamstwa. Ale nie kłamałem, bo go kocham.
Nie, to już nie jest miłość, to obsesja. Zapamiętaj to w końcu.
- Niech ci będzie. – skapitulował w końcu. – Przyjaźń może być. – Uśmiechnął się delikatnie. Zdziwiony, spoglądałem w jego jakże odmienioną twarz. Jednak gdy o zauważył, szybko powróciła ta jego słynna obojętność. Odchrząknął nerwowo. – Ale - zaznaczył - bez tych twoich głupich wyznań.
Czułem jak szklą mi się oczy. Uśmiechnąłem się z ulgą i ochoczo przytaknąłem. Teraz wszystko będzie jak dawniej. Jak dziewięć lat wcześniej...
- Powinieneś pomyśleć o drużynie – powiedział, chyba chcąc zmienić temat. – W końcu już nie jesteś takim niezdarą. Mam nadzieję, że przez te pięć lat, jak cię nie było, nauczyłeś się czegoś pożytecznego, młotku.
Wracają stare, ale szczęśliwe czasy. Może nie jesteśmy już drużyną siódmą, ale nie ma między nami nienawiści.

Cieszysz się?
Cieszę.
A jest chociaż z czego?
Jest.
To wytłumacz mi, z czego tak się cieszysz?
Nie potrafię.

Wracałem do domu całkiem odmieniony. Głupkowaty uśmiech widniał na moich ustach - tak jak kiedyś. Ręce miałem założone za głowę, a mój chód był lekki. Można powiedzieć, że wraca stary Naruto.

Nazajutrz zostałem wezwany do Tsunade.
- Naruto, chciałabym zadać ci pytanie. Jeden z shinobi, który był sensei drużyny jedenastej, zginął w walce. Trzeba przydzielić im nowego. Uważam, że ty się nadajesz. – Spojrzała na mnie znacząco.
Zmarszczyłem brwi, głęboko się nad tym zastanawiając. Czy chcę?
Odpowiedź nadeszła niemal natychmiastowo, gdy zdałem sobie z czegoś sprawę. Mogę mieć przecież różne misje z drużyną Sasuke, a to oznacza, że będę z nim spędzać więcej czasu!
- Chcę. – Wyszczerzyłem się.

Od teraz jestem prawowitym sensei drużyny jedenastej...
Szczerze mówiąc, żałuję, że się zgodziłem. Gdybym wiedział, że ta trójka to będą takie małe wrzody, z całą pewnością bym odmówił.

1 komentarz:

  1. Wrzody! Okej, zapamiętam to i zapiszę w kochanym notatniczku pojęć niezapomnianych z blogów o Naruto.
    Nota okej! Coś się układa.
    Ale zaraz zburzy, zapewne...?

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy