Krótki tekst, tym razem z fandomu Fullmetal Alchemist: Brotherhood. Powoli z bloga zaczyna mi się robić zbiór fanfików wszelkiej maści i coś czuję, że będzie on rosnąć.
***
Zawsze wydawałeś mi się interesujący,
pułkowniku. Było w tobie coś, co przyciągało ludzi. To niewypowiedziane ciepło?
Chęć zmiany świata na lepsze? Niespotykane u nas, psów, nieprawdaż?
Gdy tylko po raz pierwszy cię spotkałem…
zobaczyłem… porozmawiałem… Już wtedy wiedziałem, że nie jesteś zwyczajny.
Podporządkowywałeś się armii, ale tylko dla wyższych, szlachetnych celów. Nie
podobała ci się polityka, jaką prowadziliśmy, jednak siedziałeś cicho, bo
wiedziałeś, że kiedyś się to opłaci. Byłeś świetnym aktorem, wiesz? Gdy cię
poznałem, z początku pomyślałem, że jesteś gburem. Zapatrzonym w siebie
alchemikiem. Wystarczyło tylko porozmawiać, żeby dowiedzieć się, że to pozory.
Czy ktokolwiek przed tobą martwił się tak o
podwładnych? Dla ciebie każde życie miało znaczenie. Jednak był też on. Przyglądałem
się waszej relacji z boku, obserwowałem, jak się rozwija już po przyjęciu
Stalowego do armii. Nie podobała mi się ona, sam nie wiem dlaczego, w końcu
Edward Erlic miał tylko piętnaście lat, a ty trzydzieści. To byłoby chore.
A jednak, nie potrafiłem odgonić od siebie
uczucia zazdrości, kiedy widziałem, jak przejmujesz się tym chłopakiem. Jak po
każdej jego misji dopytujesz, niby przypadkiem, niby niezainteresowany, o jego
zdrowie. Coś wtedy we mnie krzyczało, że to jeszcze dziecko. Miałem ochotę do
ciebie podejść, złapać za ramiona i potrząsnąć. Wykrzyczeć, dlaczego interesujesz
się nastolatkiem, a nie mną?
Edward pewnie nawet nie zauważył, że
troszczyłeś się o niego bardziej niż o innych. Jak mówiłem, to dzieciak, a na
dodatek jego jedynym celem było odnalezienie ciała dla swojego brata. Nie
widział tej chorej miłości. Chorej, bo wtedy taka mi się wydawała, aż nie
nadszedł ten dzień.
– Kurwa – zasyczałeś pod nosem, przeglądając
papiery. Spojrzałem na ciebie znad książki, którą właśnie przeglądałem.
– Hm? Coś nie tak, pułkowniku? – zapytałem,
odkładając lekturę i przewieszając ramię na oparcie sofy. Znajdowaliśmy się
wtedy w twoim gabinecie. Ty siedziałeś za biurkiem, zawalony dokumentami, co
chwilę odbierałeś jakiś telefon i przydzielałeś misje swoim podwładnym. Lubiłem
obserwować cię w pracy, tak samo jak podczas walki. Zupełnie, jakbyś znajdował
się wtedy w swoim żywiole. Za tym wielkim, dębowym biurkiem, przykrytym
stertami papierów, w skórzanym, czarnym fotelu, z ręką na słuchawce telefonu.
Przybierałeś śmieszny wyraz twarzy, a mimo to w pewien sposób groźny.
– Wysyłają Edwarda i Alphonsa na misję –
powiedziałeś. Uniosłem w zdziwieniu brwi.
– To przecież normalne…
– Mają złapać przestępcę, któremu nie dali
rady inni państwowi alchemicy. – Spojrzałeś na mnie, wydawałoby się, że pewnie.
Ale mnie nie nabierzesz. Bałeś się, Roy. Przerażała cię myśl, że tym dzieciakom
może coś się stać.
I wtedy zrozumiałem, jak głupi byłem,
oskarżając cię o coś tak obrzydliwego. Przepraszam, pułkowniku. Chyba jednak
nie potrafiłem odczytywać twoich uczuć. Byłeś człowiekiem tak złożonym, a
jednocześnie tak prostym, że sam się pogubiłem.
Poczułem momentalną ulgę. Coś, jakby spłynęło
ze mnie. Coś, jak zazdrość.
Kochałeś go, owszem, chociaż pewnie nigdy byś
się do tego nie przyznał. Ale nie była to miłość kochanków, a jedynie rodzica.
Wciągnąłeś go do armii, to normalne, że przejmowałeś się jego losem, a że był
jeszcze głupim, narwanym dzieckiem, poświęcałeś mu więcej atencji niż reszcie
swoich podwładnych. To oczywiste, myślałem wtedy, nie potrafiąc ukryć uśmiechu.
– I co cię tak śmieszy? – zapytałeś.
– Nie martw się o nich – odpowiedziałem
jednak, ignorując pytanie. – To twarde bachory. Widziały więcej, niż niejeden
dorosły.
Nigdy nie zapomnę też wyrazu twojej twarzy
tydzień później, gdy odebrałeś ten przeklęty telefon. W tamtym momencie
poczułem się bezsilny.
Zerwałeś się z fotela, zarzuciłeś na siebie
płaszcz i wyszedłeś bez słowa, szybkim, dosyć sztywnym krokiem, zaciskając przy
tym pięści. Nie myśląc wiele ruszyłem za tobą, zostawiając swoją pracę. Czułem,
że w tamtym momencie nie możesz być sam.
– Jest w szpitalu – powiedziałeś, gdy
znalazłem cię na dworze palącego papierosa. – Ledwo uszli z życiem. Al ponoć
wrócił w częściach, a Edward jest w śpiączce. – Patrzyłeś przed siebie, zapewne
w myślach oskarżając się. Wmawiałeś sobie, że to twoja wina. To ty ich
wysłałeś, nawet jeśli rozkaz przyszedł odgórnie.
– Roy…
– To jeszcze dzieci! – wrzasnąłeś, ściskając
papierosa w dłoni.
– Roy…
– Co by było, gdyby tam zginęli, co? Nigdy
nie spełniliby swojego marzenia. Alphonse nigdy nie zobaczyłby swojego ciała, a
przecież to właśnie dlatego znaleźli się w armii. Dlatego Ed przyjął przydomek
Stalowy i… – Nie wiem co mną w tamtym momencie pokierowało, ale zamachnąłem się
i spoliczkowałem cię. Zamilkłeś, otwierając szeroko oczy. Spojrzałeś na mnie,
uspokajając się powoli i utwierdzając mnie w przekonaniu, że to był bardzo
dobry ruch z mojej strony. Potrzebowałeś kogoś, kto przywróci cię do równowagi.
– Żyją, Roy. Edward to silny bachor. Naprawdę
silny. Obudzi się dla Ala, nie zostawi go samego.
I wtedy uśmiechnąłeś się lekko. Potaknąłeś.
Miałem w końcu rację, Stalowy obudził się ze śpiączki dwa dni później.
– Dziękuję, Havoc.
To wspaniałe dzieci, prawda? Nie chodzi mi o
ich siłę. O rozległą wiedzę na temat alchemii, a po prostu o nich, jako
kilkunastolatków. Nie sposób ich nie lubić, co, Roy? Pokochać. Jak ojciec.
Pewnie nieźle byś mi za to przyłożył.
Zresztą, Edward za nazwanie go dzieckiem też nie przebierałby w środkach, ale
to, co jest pomiędzy wami, jest niesamowite. Ta więź, którą na pierwszy rzut
oka ciężko dostrzec, ale istnieje.
Zupełnie jak z nami, co? Wiem, jak ważny
jestem dla ciebie i odwrotnie – ty wiesz, że oddałbym wszystko, byś był
bezpieczny. Teraz czekam tylko na ten dzień, aż wypowiemy to na głos. Wierzę,
że on nadejdzie, Roy.
Aaaaaaaaaaaaaaaa......! KOCHAM! KOCHAM! KOCHAM! FMA to moje ulubione anime, do tego kocham yaoi a tu takie pozytywne zaskoczenie! Świetne opowiadanie, trochę emm.. "nieodwzajemnione", ale z dobrym zakończeniem ;) Pisz więcej i więcej i więcej, bo nikt nie robi tego lepiej niż ty. Po prostu.. szacun!
OdpowiedzUsuń